Pękały gumy, strzelały przypony...

 Pękały gumy, strzelały przypony...

 

W niedzielę, 6 czerwca wybraliśmy się 4-osobową ekipą do Ossowa, aby potrenować łowienie dużych ryb. Cel był oczywisty - karpie i to w jak największej ilości. Naszą wyobraźnię rozbujały wyniki Krzyśka Turka sprzed tygodnia, kiedy na tym łowisku złowił 25 kilogramów pięknych karpi i leszczy.

Pogoda od samego rana była fantastyczna. Na niebie ani jednej chmurki, temperatura sięgała 30 stopni w cieniu i lekko wiało z zachodu. Zdaniem Krzyśka takie okoliczności sprzyjają żerowaniu karpi, co dodatkowo nas nakręciło i zmobilizowało. Na miejscu byliśmy około godziny 8:00. Dojazd nad samo łowisko był niemożliwy, ponieważ po środowych opadach wylał pobliski kanałek, który zalał drogą prowadzącą nad staw. Wędkarzy i sprzęt zabierał traktor z przyczepką i w taki to właśnie niecodzienny sposób dojechaliśmy pod bramę główną. Stamtąd czekała nas kilkusetmetrowa przeprawa nad stanowiska 1-2-3-4.

 
 



Kilkanaście minut później byliśmy na miejscu. Po błyskawicznym rozłożeniu podestów i wędzisk oraz obowiązkowym sprawdzeniu naciągów amortyzatorów zabraliśmy się za dowilżanie zanęty i lepienie kul. Krzysiek i Mateusz przygotowali trochę ciemniejszą mieszankę, w skład której wchodziło kilkanaście rodzajów zanęt i dodatków - zbiór tego co zostało z poprzednich wyjazdów. Całość uzupełniała paczka gliny i jokers.



 


 
 
 


Ja po raz pierwszy łowiłem tutaj na tyczkę, dlatego zgodnie z zaleceniem kolegów umieszałem typowo karpiową pasturę na bazie Mondiala, Marcela i Bruda. Towar miał dosłownie bananowy zapach i zawierał śladowe ilości tych suszonych owoców. Do tego powędrowała pczka Argili "Górka" i ćwiartka jokersa.

 



Po kilkunastu minutach kule pofrunęły na 11 metr (wszyscy oprócz Michała łowiliśmy na taką odległość). Aby szybciej zwabić ryby w łowisko zaczęliśmy także strzelać z procy pinką i białymi robakami.

Pierwszy ryby zaczął łowić Krzysiek. Co chwila wyciągał ładne leszcze i zostawił nas daleko w tyle. Ja i Mateusz mieliśmy pojedyńcze brania, jednak ryby zaraz po zacięciu spadały z haczyków. Po 40 minutach wreszcie jedną z wędek przygiął karp - trafiło na mnie. 10 sekund później branie ma także Mateusz i podobnie jak ja holuje karpia. W tym momencie zaczęła się prawdziwa zabawa, ponieważ ryby wyciągnęły kilka metrów gumy i spokojnie jeździły po łowisku. Ja tylko wsłuchiwałem się w rady bardziej doświadczonych Krzyśka i Mateusza i po ustawieniu wędki pod kątem 45 stopni czekałem na to co zrobi karp. W międzyczasie ryba Mateusza przy jednym z odjazdów wypięła się z haczyka. Mnie niestety spotkał podobny los. Po mniej więcej 5 minutach jeden z odjazdów karpia skończył się przerwaniem przyponu 0,10 mm. Niefortunnie ryba wzięła akurat wtedy kiedy łowiłem na "chudszy" leszczowy zestaw z gumą 1,2 (na drugim topie było 1.6). Cóż - takie życie, trzeba było łowić dalej z nadzieją, że to nie ostatni taki hol. Potwierdziło się to w przypadku Mateusza, który kilka minut później znów zaciął karpia i po bardzo emocjonującym holu wpakował rybę do podbieraka. Jego konto wzbogacił ponaddwukilogramowy lustrzeń.



Po dwóch godzinach zrobiliśmy międzyważenie. Wyniki były następujące:
Mateusz - 5,46 kg (karp, amury, leszcze)
Krzysiek - 4,92 kg (praktycznie same ładne leszcze)
Damian - 3,84 kg (amury, linek i pojedyncze leszcze)






Wszystkie ryby wróciły do wody, a my kontynuowaliśmy łowienie. Niestety jak się okazało zamieszanie spowodowane przez międzyważenie i przerwa w nęceniu oraz strzelaniu robakiem spowodowała, że ja i Krzysiek kompletnie straciliśmy ryby. Przez blisko godzinę nie mogliśmy złowić czegokolwiek. W międzyczasie Mateusz regularnie odławiał amury i leszcze, a po pewnym czasie złowił kolejnego karpia - znów około 2 kilogramów.

Ja po namowach Mateusza wzbogaciłem swoją mieszankę mocnym zapachem i po donęceniu 3 kulkami łowisko odżyło. Zacząłem łowić leszcza za leszczem, poprawiłem 2 amurami i półkilową płocią. Krzysiek pomimo podobnego donęcenia złowił tylko 4 leszcze - nie lepiej wyglądał wynik Michała Pazio łowiącego na "czwórce".

Prawdziwa przygoda zaczęła się jednak dopiero po 13:00 kiedy Mateusz zaciął prawdziwą torpedę. Ryba po kilku niewiarygodnych odjazdach, dała się skrócić do topu, jednak taki manewr okazał się wszystkim co można było z nią zrobić. Mateusz próbował dosłownie wszystkiego i pomimo tego, że przez 40 minut holu nie popełnił (w moim mniemaniu) żadnego błędu przegrał walkę. Ryba nie pokazała się ani przez chwilę, bez przerwy pływając pół metra pod powierzchnią. Jej ruchy wskazywały na prawidłowe zahaczenie i wnioskujemy, że jej masa spowodowała przeważenie gumy, jej osłabienie, a finalnie przerwanie amortyzatora.



Pozostał żal i niedosyt, że okaz nawet się nie pokazał. Prawie pewne jest to, że Mateusz przegrał walkę z potężnym karpiem. Kilkadziesiąt minut później na osłodę Mateusz złowił 3 karpia - tym razem większego (3kg). Po błyskawicznym, niespełna 3-minutowym holu ryba trafiła do podbieraka.

 

 

 





W drugim ważeniu brałem udział ja i Mateusz. Mnie wynik satysfakcjonował w 100% - 6,64 kg co łącznie dawało ponad 10 kilogramów. Mateusz 10 kilo przekroczył w samej tylko 2 wadze - 10,46 co w połączeniu z międzywagą dało 16 kilo pięknych ryb.

 



6,5 kg Damiana


 

 




Przyszedł czas na zwijanie sprzętu i powrotną drogę na parking skąd wróciliśmy do Kobyłki w międzyczasie tocząc walkę z plagą komarów, która opanowała tereny wokół kanałku przy Ossowie. Z wyjazdu chyba wszyscy byli zadowoleni. Ja przede wszystkim - brak karpia rekompensowało świetne towarzystwo oraz wiara, że niedługo skończy się sesja i znów będzie można wrócić do Ossowa, aby zapolować na kilkukilogramowe ryby.

Napisał: Damian Furmańczyk

Zachęcamy do odwiedzania strony: http://www.mazowszewedkuje.cba.pl/index.html